Antoni Kostka
Magda z Lasu (Gazeta Bieszczadzka nr 17)
Magda (imię zmienione) pracuje w naszej fundacji. Od półtora roku mieszka zupełnie sama w małej drewnianej chatce w Bieszczadach, z rzadka wyjeżdża czasem do miasta. Przez cały czas chodzi po lesie i przygląda się temu, co w nim się dzieje. Szuka cennych drzew, rzadkich gatunków, które są niszczone – dokumentuje szkody w gospodarce leśnej. Każdy przypadek ma swój numer, pozycję GPS, komplet zdjęć. Te wszystkie dane przekazywane są do informatycznej chmury, gdzie nic nie ginie. Kiedyś trafią gdzieś daleko, do ludzi, którzy doprawdy zrobią z nich użytek.
Magda nie jest jedyna: w naszej fundacji, a także w innych pracują ludzie, którzy też mogą opisywać swoje historie. Ale dziś tylko o niej (felieton na 2300 znaków ma swoje prawa).
W chatce nie ma prądu, studnia jest daleko. Do miejsca, gdzie można zostawić samochód jest 25 minut pieszej wędrówki. Ogólnie, jest ciężko. Dobrze, że jest z nią duży pies, PRAWIE zawsze łagodny (nacisk na słowo „prawie” jest nieprzypadkowy).
Od samego początku były problemy: przebite opony, potem chłodnica, rura wydechowa zatkana pianką. Miejscowy wulkanizator widząc Magdę w progu warsztatu nic nie mówi, wznosi do góry wzrok i z dezaprobatą kręci głową. Chyba musi wprowadzić abonament.
Jedyna ścieżka dojścia jest systematycznie orana, tonie najczęściej w błocie (choć przez poprzednie lata nikomu nie przeszkadzała). Pracownik ZUL, widząc ją brodzącą po kolana, wyraził nadzieję, że szybko się stamtąd wyprowadzi. I przypomniał, że przecież „ten domek jest z drewna, nieprawdaż”?
W nadleśnictwie nie ma już dzików ale 100 metrów od domku rozsypuje się dla nich kukurydzę. Na uwagę na ten temat nadleśnictwo zareagowało tablicą „uwaga niedźwiedzie”. Słusznie, bo to właśnie one pojawiają się w pobliżu.
Przy dojściu do domku pojawiło się pięć fotopułapek, o czym poinformował Magdę szef straży leśnej. Nikt nie ukrywa, że służą wyłącznie śledzeniu tych, którzy „szkodzą”. Nie wiadomo, czy można nawet spokojnie pójść do toalety, nie będąc podglądanym.
Panie Mateuszu, leśniku, mój sąsiedzie z lewej strony na tej stronie gazety. To, o czym piszę powyżej, to drugie (a może pierwsze?) oblicze Pana firmy. Nie kolorowe festyny, zatrudnione agencje reklamowe i pijarowcy. Nie tablice edukacyjne tłumaczące, że „las rośnie, bo go posadzili”, filmy przyrodnicze, maskotki i ocieplające pogadanki. Nie panowie Kazimierz i Marcin z telewizora. Żeby znaleźć prawdę o tej instytucji, warto pójść w teren.
P.S. Też mamy swoje fotopułapki, i to niezłe. A za bezpieczeństwo Magdy i naszego dobytku czynię niniejszym odpowiedzialnym was, leśników, a przede wszystkim waszą Przełożoną. I pozdrawiam tradycyjnym zawołaniem: Nasz Bór!