Antoni Kostka
Nie jestem zatroskany, jestem wk…ny! – rozmowa z dr. Antonim Kostką
oryginalny tekst - na blogu Andrzeja Gąsiorowskiego "Dlaczego ludzie wycinają drzewa?" https://andrzejgasiorowski.wordpress.com/2021/05/02/nie-jestem-zatroskany-jestem-wkny-rozmowa-z-dr-antonim-kostka/ Z dr. Antonim Kostką sprawy załatwia się tak, że się dzwoni i w trzy minuty załatwia wszystko. Bez zbędnego gadania. Ta rozmowa zajęła nam nieco więcej czasu, ale wynikło to głównie z jej specyfiki Ponieważ Antoniego Kostkę uważam za jednego z najważniejszych obrońców przyrody i działaczy klimatycznych w Polsce, od tego zacząłem. Nie udawaliśmy, że nie jesteśmy po imieniu.
Jak wiesz, moje rozmowy obejmują spotkania z osobami zatroskanymi stanem klimatu, przyrody, stanem współczesnego świata. Czy ty sam uważasz się za taką osobę? Obrońcę klimatu? Przyrody?
Wiem, że słowo „zatroskany” jest jak najbardziej na miejscu, jest takie ładne, koncyliacyjne i eleganckie. Niemniej przypomina mi sytuacje, kiedy dyplomacja „rozwiniętych” krajów w obliczu łamania praw obywatelskich czy wręcz zbrodni jest po raz siedemdziesiąty dziewiąty deeply concerned. Gdzieś jakichś Ujgurów zamykają w obozach koncentracyjnych, a tutaj ludzie są deeply concerned, czujesz to?
Ja jestem po prostu wk…ny. Możesz tu wstawić kropki, ale na tyle mało, żeby każdy zrozumiał o co chodzi. Mój nick na niektórych zamkniętych forach to Forest Warrior; mi on się podoba. Oczywiście, to nie znaczy, że mam gdzieś w domu karabin i granaty, i zacznę ich w końcu używać w obronie przyrody. Nie moja specjalność. Ja piszę, mówię, czasem przemawiam. Dlaczego to robię? Bliska mi jest teologia protestancka (choć uważam się za ateistę). Po śmierci ktoś cię spyta, co zrobiłeś dobrego, jak wykorzystałeś talenty (zakopałeś?). Nie będą cię rozliczać z efektów ale ze starań, ze szczerości z działania w dobrym kierunku i w dobrej sprawie. Pytanie będzie brzmiało, czy popełniłeś grzech zaniechania. Więc ja nie chcę być grzesznikiem pod tym względem. Poza tym, można powiedzieć, że taka postawa jest paradoksalnie… egoistyczna. Działając w dobrej sprawie (a taką jest ochrona przyrody) czuję się lepiej, jestem spełniony i przez to zdrowszy.
Jaka droga życiowa doprowadziła Cię do tego miejsca? W czym się specjalizujesz jako przyrodnik?
Droga jest kręta i wyboista, jak zresztą cała historia kraju, w którym przyszło mi żyć. Początkowo czułem się artystą muzykiem. Ale całe wolne chwile dzieciństwa spędzałem w Puszczykowie pod Poznaniem, gdzie wędrowałem po mojej Puszczy, czyli Wielkopolskim Parku Narodowym. Godzinami, całymi dniami, pieszo i na rowerze. Jako 12 latek przedzierałem się przez las nad brzeg jeziora Góreckiego, zostawiałem ubranie na brzegu i płynąłem sam na wyspę położoną na środku jeziora. Na niej były ruiny zameczku zbudowanego dla Klaudyny Działyńskiej. W 1848 roku Prusacy ostrzelali zameczek ogniem artylerii i tyle z niego zostało. W takich to romantycznych ruinach siedziałem sobie sam na tej wyspie i rozmyślałem, patrząc na drzewa i słuchając ptaków. Albo jechałem przez las do domu Arkadego Fiedlera; któż wtedy nie znał jego podróżniczych książek… Każdy ma takie wspomnienia i emocje, które kształtują, cała reszta to nadbudowa. Potem przyszły studia w Krakowie (geologia i trochę biologii) i praca w Polskiej Akademii Nauk. Zajmowałem się mikropaleontologią; straszne aptekarstwo, ale zwierzątka piękne: pracę doktorską napisałem o otwornicach z przełomu kredy i trzeciorzędu z Pienin. Miałem świetnego promotora, niedawno zmarłego profesora Birkenmajera – geologa, podróżnika, polarnika. No, ale ileż można było mieszkać z żoną i dwojgiem małych dzieci w jednym pokoju w Nowej Hucie? Pojechałem do Ameryki, a tam szybko zobaczyłem, jak można zacząć zarabiać pieniądze, i że to fajna sprawa. No i tak po powrocie stałem się przedsiębiorcą, bo chociaż ważne jest „żeby być, a nie mieć”, to pomyślałem, że aby „być” trzeba trochę mieć. I tak to poszło i zajęło mi ponad 20 lat. W dodatku zająłem się trochę finansami, co spowodowało, że znam się na bilansach, rachunkach wyników, wszelkich tabelkach itp. , dziwnym zrządzeniem losu, teraz mi się to przydaje. Nawet nie wiem, czy mogę się teraz nazywać „przyrodnikiem”. Ostatnio redagowałem całkiem naukowy kontr-raport organizacji pozarządowych i przypomniałem sobie stare dobre czasy, kiedy „robiłem w nauce” i pomyślałem, że jeszcze „daję radę”.
Na czym się koncentrujesz w swoich działaniach? Kiedy powstała fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze i jaką w niej pełnisz rolę?
Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze powstała w 2008 roku, a jej twórcą i najważniejszą osobą jest Radek Michalski. Przyszedłem do fundacji w 2016, w dzień po tym, kiedy sprzedałem udziały w mojej największej firmie, i powiedziałem Radkowi „jestem do dyspozycji”. Teraz jestem czymś w rodzaju szarej eminencji, nawet nie zastanawiam się specjalnie, jak opisać moją rolę. Z czasem zacząłem się koncentrować na lasach, mój kolega Paweł Średziński jest bardziej specem od wszelkich zwierzaków, Radek dba o to, żeby Fundacja miała z czego żyć. I tak to się kręci: mamy kilka osób na etatach, w tym kadrowa grupa przyrodnicza, czyli Piotrek Klub i Dorota Bury, którzy robią świetną pracę w terenie w Karpatach. Fundacja ma charakter ekspercki: piszemy różne wnioski, sporządzamy opracowania przyrodnicze, monitorujemy inwestycje. Ale nie jest tajemnicą, że wspieramy takie ruchy aktywistyczne jak Inicjatywa Dzikie Karpaty.
A skąd się bierze to napięcie, czy nawet może wojna obrońców przyrody z Lasami Państwowymi? Czy to Lasy Państwowe są winne, czy rząd? Czy może środowiska przyrodnicze i aktywistyczne działają błędnie?
Jest kilka powodów tego napięcia: niektóre takie jak na całym świecie, a niektóre specyficzne dla Polski. Razem tworzą wybuchową mieszankę. Przede wszystkim, to konflikt filozofii i ogólnych postaw względem przyrody. Leśnicy najczęściej nie mają złych intencji: chcą zachowania „trwałości lasu”, połączenia w jednym miejscu i czasie wszystkich jego funkcji. Uważają, że temu służy dotychczasowy model polskiego leśnictwa. I powiedzmy sobie szczerze, nie jest on taki zły w porównaniu z innymi krajami Europy, o świecie nie wspominając. Nie ma u nas olbrzymich rębni zupełnych, nie ma nawet rębni pasowych (jakie oglądamy po wyjściu na grzbiet Karpat, po słowackiej stronie). Zapas drewna rośnie, średni wiek drzew również. Ogólnie sytuacja się bardzo powoli poprawia (choć w ostatnich latach ten proces stanął w miejscu). Ale, podobnie jak w całej Europie, to wszystko jest too late, too small. To jak plaster na złamaną nogę. Na twoim blogu, na filmach profesor Malinowski powtarza, że „można panikować”. I co wynikać ma z tego? Mamy po takich informacjach założonymi rękami oglądać jakieś inkrementalne zmiany w kierunku „ekologizacji leśnictwa”? I klaskać, mówiąc brawo, od 2030 roku według standardów nie będziecie pozostawiali bez działań 5% lasu tylko na przykład 6%!? Ja dziękuję za takie zmiany.
Leśnictwo tej części świata jest produktem niemieckim. W lesie przez dziesiątki lat dominował pogląd, że „ma być porządek”. I przyroda nie da sobie sama rady. Czytałeś kiedyś Zasady Hodowli Lasu? Pewnie nie, ale my to zrobiliśmy za was. Po wielu wstępnych zaklęciach o ekologiczności, sprzyjaniu procesom naturalnym, wychodzi na wierzch prawda: przeczytasz o utrwalaniu „najlepszych” czy „najcenniejszych” populacji; począwszy od młodnika pielęgnacja lasu/drzewostanu ma polegać na pozostawianiu „odpowiedniej liczby dobrze ukształtowanych drzew dorodnych”, poprzez „eliminowanie drzew przeszkadzających i wadliwych” drzewostan dojrzewający ma się składać z drzew „możliwie najlepszej jakości i największej miąższości” w drzewostanie dojrzałym lub w starodrzewiu mają pozostać drzewa o „wzmożonym przyroście” i „jakościowo najlepsze”. Itd., itp. To jest głęboko w tych ludziach, to „zabawa w Pana Boga”. Wiesz jak oni mówią o tym co się dzieje w rezerwatach ścisłych? Tam są straszne rzeczy, horror! No to ja się pytam, jaki horror, na to oni mówią „idź i zobacz, nie widzisz?”. To to ja mówię, „byłem i nic nie widzę”; na to oni „to jesteś ślepy”. I tak w koło Macieju.
Czy to jakaś powszechna postawa w Europie? Jak powiedziałem, to nie tylko polska specyfika. Peter Wohlleben (autor książki Sekretne życie drzew) opowiadał nam, że na wydziałach leśnictwa studenci dostawali zadania napisania prac na temat błędności jego poglądów na gospodarkę leśną. To jest jakieś gigantyczne starcie aktywistycznej postawy względem świata z zasadą wu wei, czyli cnotą nicnierobienia, postawą pokory wobec przyrody z jej mega-pokomplikowaniem.
Przy okazji, świetnie mówił o tym Paweł Droździak (link). To jest głęboko zakorzeniona potrzeba porządkowania świata, nie da jej się wykorzenić, chyba to jest takie judeochrześcijańskie. Można stosować takie myki, czyli nazywać nic-nie-robienie robieniem-czegoś. Na przykład zamiast mówić „rezerwat ścisły” trzeba mówić „program ochrony czegoś tam”. Zawsze musi być program, działanie, nawet niech to będzie kopanie i zasypywanie z powrotem tych samych rowów. Taka niezbędna manipulacja.
Nikt nie lubi czuć się zbędny, to fatalne uczucie. Na przykład leśnicy mówią, że po wojnie lesistość Bieszczad i okolic wzrosła prawie dwukrotnie „dzięki pracy ich ojców, którzy tu przyjechali i zagospodarowali te tereny, sadząc lasy”. Były pola, teraz są lasy, widzisz? I co chwilę nam ktoś macha przed twarzą przedwojennymi mapami. Patrz, widzisz? „Tu były pola”!?
I co mam im powiedzieć, żeby zyskać sojuszników a nie tworzyć wrogów? Prawdę? A prawda jest taka, że gdyby w 1947 roku zamknąć dla wszelkiej działalności ten teren, wszystko zarosłoby i tak samo; tylko, że taniej i bardziej ekologicznie. Mielibyśmy najpiękniejszą w Europie Puszczę Karpacką o powierzchni 100 tys. hektarów. Zresztą, taki eksperyment w mniejszej skali zrobiono na Pogórzu Przemyskim: Na 30 lat zamknięto cały obszar lasów wokół Arłamowa dla polowań komunistycznych kacyków i ich koleżków. I co? Stało się coś? Właśnie dzięki temu oddechowi danemu przyrodzie jest tam jeszcze co chronić.
Tak więc mamy tu starcie postaw. Przy czym warto powiedzieć, że leśnicy też chcą dobra lasu. Nie lubię, kiedy mówi się o nich „deskoroby” a o LP „korporacja” (aha, bo korporacja to musi być coś złego). Oni kochają ten las, jest to miłość zaborcza, ale zawsze jakaś jest.
Podstawowy problem w całej Europie jest taki: trzeba przyznać, że gospodarka leśna służy pozyskaniu drewna. Kropka. Trzeba to drewno pozyskiwać tak, żeby przy okazji nie uszkodzić lasu bardziej niż to jest konieczne. A nauki leśne właśnie zajmują się tym, jak to robić. I to jest uczciwe postawienie sprawy. Niby oczywiste, ale nie dla wszystkich. Cały czas gdzieś na dnie czai się przekonanie, że ta gospodarka leśna jest dobra dla lasu sama w sobie. Część leśników uważa, że „gospodarka leśna to forma ochrony przyrody”. Czujesz to?
Z tego wynikałoby, że gdybyśmy wymyślili proces przemysłowej fotosyntezy (produkowali drewno w fabryce) to i tak drwale jeździliby do lasu, żeby go „pielęgnować” jak jakiś trawnik albo gazon z kwiatami. Któryś z moich licznych oponentów napisał mi, cytując lisa z „Małego Księcia”, że ludzie zapomnieli o tej prawdzie. Ale tobie nie wolno o niej zapomnieć. Na zawsze bierzesz odpowiedzialność za to, co oswoiłeś. Jesteś odpowiedzialny za swoją różę. Sprytne, czyż nie? Zwróć uwagę, jak to głęboko siedzi w tych ludziach!
A jaka jest polska specyfika tego sporu?
W Polsce nakłada się na to wszystko fakt, że tylko u nas lasy są w takiej mierze własnością Państwa. Przesunęły się granice, kogoś tam wysiedlono i zrobiło się tak jak jest. No, ale skutek jest taki, że mamy u siebie największego obszarnika współczesnej Europy (przynajmniej tej unijnej). Oni gospodarują na jednej czwartej naszego (niemałego przecież) kraju. Super się urządzili w Polsce postkomunistycznej: sami sobie wyznaczają zadania, sami się finansują i sami kontrolują. Płace nie podlegają regulacjom jak w budżetówce, więc trudno się dziwić, że krzywe się rozjeżdżają: kiedy 25 lat temu tworzono nowe parki narodowe, „parkowcy” zarabiali tyle samo co „elpekowcy”. A teraz stosunek tych płac to 1:2. Nigdzie indziej leśnik nie zarabia o wiele więcej niż policjant, ratownik medyczny czy nauczyciel. Tylko w Polsce. Pieniądze przyciągają polityków. Lasy Państwowe zawsze były łupem politycznym, ale to co się też wyprawia, to naprawdę rzecz bez precedensu. W dodatku opcja, która się tam umościła to najbardziej nieprzejednana frakcja, zblatowana z Ojcem Dyrektorem i jego akolitami. No i skutek jest taki, że spór ideowy, o którym wyżej wspomniałem, zaostrza się. Ekolodzy to świry uprawiające seks z kozami, a leśnicy to tępe deskoroby. Umiarkowani leśnicy (podobnie jak umiarkowani ekolodzy) chowają się po kątach albo piszą tylko w korespondencji „tylko do twojej wiadomości”. I stąd wojna, o której mówisz.
Dostrzegasz wzrastające zaangażowanie zwykłych ludzi w sprawie?
To, co się dzieje od kilku lat wokół lasów, to prawdziwy fenomen. Ludzie obudzili się, zaczynają się interesować lasem wokół swojego domu, stają się partnerami w rozmowach z leśnikami. Powstają strony, mapy, poradniki… Wszyscy się uczą i to w szybkim tempie. Profesor Szwagrzyk z Wydziału Leśnego UR w Krakowie opowiada, że jeszcze 10 lat temu dziennikarze przychodzili na jego wydział raz do roku, przed świętami Bożego Narodzenia, aby zadać w kółko te same pytania o choinki. Wtedy wszyscy uciekali gdzieś, żeby nie być nagabywani ciągle w tym samym temacie. A dzisiaj ludzie chcą wiedzieć, co można zrobić w sprawie Planu Urządzenia Lasu, pytają się czy rębnia gniazdowa może mieć średnicę 40 metrów, czy trzebież późna pozytywna może mieć intensywność 50% pozyskania grubizny, jakie są procedury przy zmianie obszaru HCVF6….
Fenomenem jest ruch wokół lasów podmiejskich. Tu stosunkowo łatwo zmobilizować ludzi, zainteresować dziennikarzy, zorganizować jakąś demonstrację, zmobilizować radnych, ściągnąć parlamentarzystów.. Ja w ogóle sądzę, że zaczynem reformy gospodarki leśnej w Polsce będą właśnie te ruchy podmiejskie: często broniące lasów o przeciętnej wartości przyrodniczej, ale ważnej dla rekreacji.
Czy w Polsce wzrasta lesistość?
Tak lesistość wzrasta. No i co z tego? Mamy coraz więcej drzew, a coraz mniej lasów.
Co powinniśmy robić w obszarze lasów, gospodarki leśnej? Na teraz i w perspektywie 20-30 lat? Katastrofa klimatyczna pewnie już wtedy uderzy z całą siłą…
Wiadomo, że najlepszą strategią na ciężkie czasy jest utrzymanie największej możliwej bioróżnorodności. System z większą ilością połączeń, z większą pulą genetyczną będzie bardziej, jak to się określa z angielska resilient. Dzisiaj gospodarka leśna premiuje drzewa, które w młodości rosną najszybciej, mają proste pojedyncze pnie, itd. Jak będą się one zachowywały za 30 lat? Tego nikt nie wie. Czy właśnie takie fenotypy będą najbardziej odporne na susze i huragany? Dlatego należy radykalnie zwiększyć obszar odnowień naturalnych i ograniczać sadzenia: dać doborowi naturalnemu samemu wybierać. No, ale jak już wspomnieliśmy, sadzenie to jest jakaś aktywność, fajnie się wygląda na fotografii z sadzonką i łopatą w rękach. Robią tak wszyscy politycy, z prezydentem włącznie. Sadzenie jest sexy, a nierobienie niczego i pozostawienie obszaru to odnowienia naturalnego lub spontanicznej sukcesji jest passe.
Zwróć uwagę, jak działają programy zalesieniowe. Jeśli zostawisz swoją łąkę pod lasem do spontanicznej sukcesji leśnej, jeśli wyrosną tam najlepsze osobniki gatunków pionierskich, to możesz sobie na nie tylko z satysfakcją popatrzeć i pomyśleć „mój mały las”. Ja tak zrobiłem na swoich 2 hektarach. Ale nie dostałem za to ani grosza. Ale gdybym ten teren zaorał, spalając ropę w traktorze, uwalniając dwutlenek węgla z gleby, i wsadził sadzonki (często tych samych gatunków!) to dostałbym za to pieniądze.
Dlatego trzeba zmienić paradygmat i płacić ludziom za „zdziczenie”; oczywiście nazywając to jakimś aktywnym programem, o czym już wspominałem. Podobnie jest z retencją wody: trzeba płacić rolnikom więcej pieniędzy za zalanie łąki przez bobry niż za koszenie. Ale czy wiesz, że nasi magicy z Ministerstwa wymyślili, że będą wdrażać taki program rekompensat za zalane łąki w wysokości (uwaga!) 300 zł za hektar? A każdy wie, że na obszarach górskich można z hektara koszonej łąki wycisnąć z różnych programów do 2000 zł. I tak to wygląda w odniesieniu do łąk. W lasach jest nie lepiej. A mamy całą masę lasów prywatnych, czasami są one naprawdę „porzucone”. To byłby fajny poligon dla wprowadzenia jakichś sensownych bodźców dla „niecnierobienia”.
Powinniśmy zrobić dokładnie to, co zaleca unijna Strategia Bioróżnorodności: aby gospodarka leśna ustąpiła na pewnym obszarze miejsca naturalnym procesom przyrodniczym. To konkretnie oznacza, że przynajmniej 10% lądów powinno być objęte ochroną ścisłą. Ale to nie wszystko: powinniśmy chronić w jakiś tam sposób co najmniej 30% lądów, tworzyć korytarze ekologiczne, gospodarkę na pozostałym obszarze czynić bardziej ekologiczną. Tam wszystko jest napisane. I teraz zaczynają się schody, bo 10% lądów w ochronie ścisłej to muszą być głównie lasy. No i wychodzi na to, że to będzie prawie 25% polskich lasów! A przypomnę, że w tej chwili chronimy w parkach i rezerwatach tylko 3% lasów, trochę w tzw. obszarach referencyjnych, cześć lasów prywatnych jest nieużytkowana; razem to może maksymalnie 5%. Czyli mamy problem. Na zamówienie Lasów Państwowych powstały alarmistyczne prognozy, z których wynika, że czeka nas armagedon w przemyśle drzewnym i w ogóle w polskiej gospodarce i na rynku pracy. To wszystko jest naciągane jak guma do majtek, napisaliśmy właśnie obszerny raport na ten temat. Ale ludzie lubią być straszeni, to działa.
Czy możliwie jest zakopanie topora wojennego między lasami a obywatelami?
Oczywiście, jest to możliwe, ale warunkiem sine qua non jest odideologizowanie sporu. Jeśli weźmiemy pod uwagę znany wykres „koło konfliktów wg Moore’a” to trzeba uciszyć konflikt wartości i starać się sprowadzić spór do konfliktu interesów, który można łatwiej rozwiązać. Poza tym, LP powinno się odciąć od polityki; tak wiem, to trudne, biorąc pod uwagę frukta, które przyciągają polityków. Wtedy siadamy do stołu i rozmawiamy.
Jak w ogóle widzisz przyszłość? Katastrofa klimatyczna i coraz bardziej zanikająca bioróżnorodność nie budzą już raczej wątpliwości. Czy jako ludzkość jesteśmy w stanie coś rzeczywistego robić w tym obszarze? Co Ty byś robił, proponował?
Jak wiesz, przewidywanie jest trudne, zwłaszcza jeśli dotyczy przyszłości. To, o czym mówisz, nie budzi wątpliwości, mamy problem. Ale chyba na łamach Twojego bloga nie trzeba o tym mówić, to jasne. Jestem umiarkowanym optymistą, podobnie jak Ty uważam, że po to mamy rozum, żeby go wykorzystać. Mamy technologie, które powinniśmy mądrze wykorzystywać. Wierzę też w naukę (to ci co robią szczepionki, budują rakiety, elektrownie atomowe i takie tam ). Sądzę też, że obudzi się wielki kapitał i stwierdzi, że w jego interesie jest zachowanie Ziemi w stanie przyzwoitym. Choć, musze przyznać, zainteresowała mnie idea, że kapitalizm może się oderwać od substratu i przejść całkowicie do wirtuala.
Nie interesuję tym, czy jesteśmy w stanie coś zrobić czy nie. Dla mnie ważne jest co powinienem robić, to imperatyw moralny. Jestem zdrowy, nie całkiem głupi, mam za co żyć. No to mam jakieś zobowiązania w stosunku do świata, który mi stworzył te warunki.
W niekończącej się dyskusji na temat tego, czy zaczynać od siebie czy wpływać na zmiany „od góry” nie będę zabierał głosu, bo oba podejścia są oczywiste. Trzeba zmieniać świat, ale by to robić, trzeba być wiarygodnym. Ja zacząłem naprawiać buty, paski i wszelkie sprzęty w domu, które da się naprawić. Mało co kupuję. No ale faktem jest, że swego czasu w poprzednim wcieleniu coś tam nagrzeszyłem i kupiłem…
Sprawa bieżąca. Od lat mówimy o projektowanym Turnickim Parku Narodowym, różne inicjatywy (IDK, Wilczyce) siedzą od dawna w lesie, ale nic się nie zmienia. Puszcza Białowieska była broniona przez wszystkich, a tutaj jest tylko garstka ludzi? Czy to są lasy porównywalnej jakości? Czy parka narodowy powstanie?
Są dwa obszary problemów: otulina Bieszczadzkiego PN i obszar położonego niedaleko projektowanego Turnickiego PN. Jakie są trudności w porównaniu z Puszczą Białowieską? Przede wszystkim, te obszary leżą daleko, mało kto dojedzie na weekend, szczególnie z Warszawy. Na miejscu nie ma żadnej placówki naukowej, tak jak w Białowieży. Jest Bieszczadzki Park Narodowy, ale jest to jednostka spacyfikowana, mało kto się chce tam wychylać, i nie dziwię się temu. A w dodatku na Pogórzu Przemyskim turystyki praktycznie nie ma. I Lasy Państwowe są tu głównym rozgrywającym, układ jest para-feudalny.
Ja uważam, że przekonywanie i edukacja to bardzo ważne sprawy. Ale, po pierwsze ja się do tego nie nadaję a po drugie, to działania, które dadzą rezultaty w dłuższej perspektywie. Opłaca się edukować młodzież, bo na starszych jest za późno. Właśnie w tych dniach publikujemy takie opracowanie, efekt dwóch lat pracy ekipy z Uniwersytetu Jagiellońskiego; to nosi tytuł „Analiza społecznych i ekonomicznych uwarunkowań cennych przyrodniczo obszarów Pogórza Przemyskiego i Gór Słonnych”. Tam w punktach określono, co jest problemem. Pozwól, że zacytuję w całości: Określono pięć podstawowych obszarów, w których lokować można rozliczne obawy lokalnych społeczności wobec planów utworzenia Turnickiego Parku Narodowego (TuPN) i które stanowią główne wyzwania, na które odpowiedzieć muszą promotorzy Parku. Należą do nich: obawy o utratę pracy bądź zmniejszenie zarobków, konieczność przekwalifikowania lokalnej gospodarki, brak możliwości rozbudowy infrastruktury, lęk o uprzedmiotowienie i wyobcowanie lokalnej społeczności, a także postrzegana obcość kulturowa inicjatorów projektu powołania TuPN.
Nic dodać, nic ująć. Zauważ, że najważniejsze są dwa pierwsze punkty o charakterze ekonomicznym; to są warunki sine qua non. Po ich spełnieniu damy sobie radę nawet z tą ”obcością kulturową”. I tu jest pies pogrzebany. Twierdzę, że jeśli nasze państwo, jeśli my jako podatnicy nie zapłacimy miejscowym za to, ze pilnują naszej bezcennej przyrody, za to, że są jej kustoszami, to nic z tego nie będzie. Trzeba jednocześnie odebrać samorządom prawo weta wobec tworzenia parków i zapłacić obywatelom i gminom za ewentualne straty z tego tytułu. Przy okazji dodam, że te straty, aczkolwiek odczuwalne „tu i teraz” zawsze w dłuższej perspektywie są równoważone zyskami w dłuższym horyzoncie, co widać w Białowieży, gdzie narracja, że „praca jest tylko w lesie” nie trzyma się już kupy. No, ale nikt dzisiaj nie chce czekać, więc trzeba zapłacić, trudno. Zapłaciliśmy górnikom za to, że przestali fedrować, to zapłaćmy „ludziom z lasu”, żeby przestali go wycinać.
Co do utworzenia parku, to tak w gruncie rzeczy, nie o to chodzi. Może nie być parku, byle istniała jakakolwiek forma trwałej i efektywnej ochrony tego terenu. Bo w Polsce mamy parki i potem długo, długo nic. Jeśli powstałaby jakaś inna forma ochrony przyrody (ale taka „nieodkręcalna”!) to czemu nie? Ale problem w tym, że jej nie ma, więc zostaje tylko formuła parków. A zwróć uwagę, że np. w USA oprócz parków istnieją też tzw. wilderness areas które są administrowane przez Forest Service, czyli właśnie takie Lasy Państwowe. No, niech wiec w Polsce nawet zajmą się ochroną leśnicy z LP, nawet za te same pieniądze; byle by wyjechali z tych lasów natychmiast drwale.
No właśnie, ty mówisz, zróbmy najpierw rezerwat? Dlaczego? Czy opór lokalnej społeczności, samorządowców jest rzeczywiście tak duży i czy jest uzasadniony? Czy jest szansa na rezerwat?
Myślę, że szanse na rezerwat są, bo to kwestia woli politycznej „na górze”. I, w końcu jakoś musimy wyjść naprzeciw postulatom tej Strategii Bioróżnorodności, nieprawdaż? A jak to mają zrobić Lasy Państwowe, jednocześnie trwając przy postawie „ani kroku wstecz?” No, wiec trzeba już teraz umożliwić im wyjście z twarzą, rozmawiać, czasem lepiej nie w świetle fleszy, nie obrażać, nie grać na emocjach. Trzeba uprawiać dyplomację. Ale nie zapominajmy, że najlepszą radą dla dyplomatów jest „mów łagodnie, trzymając w ręku duży kij”. Dlatego blokady, takie jak Wilczyc i IDK mają sens.
O samorządach już mówiłem; ich opór może złamać przede wszystkim kasa. Zacznijmy dla przykładu od zmiany stawki podatku leśnego za obszary chronione: dlaczego jest dziś dwa razy mniejszy od stawki podstawowej? Ale to nie wszystko. Nadleśnictwa karpackie są deficytowe, a deficyt pokrywany jest z Funduszu Leśnego. To taka kupka pieniędzy, do której dorzucają się wszystkie nadleśnictwa. Sam pomysł nie bez sensu, bo przecież każdemu może się zdarzyć jakaś katastrofa, huragan albo pożar. Ale dziś z Funduszu pompuje się pieniądze w trwale nierentowne leśnictwo w Karpatach, to ponad 100 mln rocznie. Stwórzmy zatem mechanizm, w którym te pieniądze zostaną tu na miejscu, ale będą przekazywane na inne cele wprost do mieszkańców i samorządów. Dziś finansuje się pensje leśników, a lepiej byłoby finansować szkolenia zawodowe, oczyszczalnie ścieków, pomoc na starcie w usługach turystycznych.
Czy Polska dostosuje się do wymagań UE w zakresie Strategii Ochrony Bioróżnorodności? Jak oceniasz postawę Lasów Państwowych w tym obszarze?
Dostosuje się; chyba że wyjdziemy z Unii. Postawę Lasów Państwowych oceniam źle. Nie chce mi się więcej mówić.
Czy będziesz walczył do końca? O przyrodę, o klimat?
Jasne.